24-07-2013

Sputnik II na wyspie bogów

Wyruszając z Tallina w czwartek przy słabych i zmiennych podmuchach planowaliśmy już na pełnym morzu złapać prognozowany na piątek silny północno-zachodni wiatr, który miał nam pomóc uciec z Zatoki Fińskiej i skierować się do Łotewskiego Ventspils. Żegluga bez silnika ma jednak swoje starodawne prawa, którym załogi żaglowców muszą się podporządkować.

Zaczęło się od sprawnego wyjścia na żaglach z portu Pirita. Zaraz po tym wiatr zaczął jednak kaprysić i na samym środku głównego toru wodnego prowadzącego do Tallina zamarł zupełnie. Znaleźliśmy się w kuriozalnej sytuacji, ponieważ z daleka widać było jak ogromne wycieczkowce szykują się do opuszczenia portu a my zaczęliśmy kręcić się wokół własnej osi. Nie było innej rady jak wyciągnąć z bakisty wiosła od pompowanych kajaków i próbować nadać ważącemu prawie 4 tony jachtowi jakąkolwiek prędkość. Poszło całkiem sprawnie i po chwili byliśmy już poza niebezpieczną strefą. Po kilku godzinach wiatr zdecydowanie ruszył i wyciągnął nas na pełne morze. Tu znowu zaczął kręcić i wielokrotnie zmieniać siłę od flauty do 6 Beauforta. Niebo zaszło burymi chmurami a powietrze zrobiło się rześkie. Coś się szykowało. Nadane przez radio ostrzeżenie przed półonocno-zachodnim sztormem potwierdziło nasze przypuszczenia. Wiatr miał stopniowo tężeć do rana i wtedy osiągnąć siłę 8 stopni w skali Beauforta. W naszej sytuacji nie była to jednak całkiem zła prognoza. Oznaczała męczącą ale za to szybką żeglugę w stronę wyjścia z Zatoki Fińskiej. Powinniśmy tam dotrzeć zanim sztorm się na dobre rozkręci i wtedy moglibyśmy skierować się z wiatrem na południe co poprawiłoby znacznie komfort żeglugi. Powrót do portu i próba przeczekania oznaczałaby z resztą utratę prawdopodobnie około trzech dni na co nie mieliśmy już ochoty.

Zgodnie z zapowiedziami wieczorem ruszyliśmy z pełną prędkością. Szybko zakładaliśmy kolejne refy na grocie zmniejszając jego powierzchnię. O świcie całkiem zrezygnowaliśmy z tego żagla a rano mały marszowy fok zastąpiliśmy najmniejszym w naszej kolekcji fokiem sztormowym. U wyjścia z Zatoki Fińskiej wiatr wył już z siłą dziewięciu stopni. To więcej niż prognozowano ale w tym miejscu mogliśmy już zacząć kierować się na południe więc żegluga nie sprawiała nam technicznych problemów. SPUTNIK II doskonale radził sobie z wiatrem i wzburzonym morzem. Nie miałem obaw o maszt bo dwa tygodnie przez rejsem wymieniłem w Szczecinie cały takielunek na nowy i o rozmiar grubszy niż w oryginalnej wersji z myślą o rejsie dookoła świata. Powierzchnia żagla też była odpowiednia gdyż nie przekraczaliśmy prędkości siedmiu węzłów. Moglibyśmy postawić nawet większy fok i pędzić z prędkością ponad dziesięciu węzłów, ale taka jazda poważnie obciążałaby kadłub i ster, co byłoby zbyt ryzykowne. Takie warunki są jednak paskudne dla pełniącego wachtę sternika, który przypięty w kokpicie zalewany jest przez rozbijane dziobem i burtą fale. Zmiany mieliśmy kolejno co trzy godziny, jednak zmęczenie dopadało każdego bo w ciasnym i wilgotnym wnętrzu jachtu trudno było znaleźć sobie miejsce. Ujawniły się liczne drobne przecieki, co w połączeniu z wodą spływającą ze sztormiaków stworzyło w kabinie bagienny mikroklimat. Sytuację po raz kolejny ratowały kombinezony Henri Lloyd Ocean Explorer, które pozawalały zachować względny komfort na wachcie.

Kolejne godziny nie przyniosły już dalszego wzrostu siły wiatru, ale pojawiły się fale, jakich w tym miejscu się nie spodziewałem. Tak ogromne góry wody widziałem na Bałtyku wcześniej może tylko raz. Jacht dalej radził sobie świetnie, jednak zacząłem obawiać się o nasze wejście do Ventspils. Bez silnika i z taką falą moglibyśmy roztrzaskać się o falochron portu. Byliśmy jeszcze około 100 mil od Ventspils i tyle samo mil od Gotlandii. Szybko zdecydowałem o zmianie kursu. Na zawietrznym, wschodnim brzegu wyspy powinniśmy znaleźć bezpieczniejsze schronienie.

Sztorm trwał ponad dwie doby i solidnie dał nam popalić. Załoga zdała ten egzamin doskonale. Każdy wypełniał swoje obowiązki zgodnie z grafikiem wacht i wspólnymi siłami dotarliśmy bezpiecznie do położonej na północnym krańcu wyspy mariny Fårösund, po raz kolejny budząc uznanie miejscowych sprawnymi manewrami na żaglach w porcie.

W sztormie najbardziej ucierpiała bandera, która wygląda obecnie jak po bitwie morskiej z piratami i może to właśnie ona spowodowała, że przed zacumowaniem mieliśmy jeszcze abordaż szwedzkiej Straży Wybrzeża. Motorówka dobiła do jachtu a urodziwa szwedka z pistoletem przy pasie sprawdziła nasze paszporty i po krótkiej i miłej rozmowie odpłynęła. Kontrola musiała być częścią jakiejś większej akcji bo przez dwa dni na niebie krążyły śmigłowce policyjne a morze przeczesywały statki patrolowe.

Pierwszą naszą czynnością po zacumowaniu było rozwieszenie dwudziestu metrów liny z rzeczami do suszenia i wyniesienie z jachtu wszystkich materacy. Zaraz po tym popadaliśmy jak muchy. Nie było już nawet siły na toast „za cudowne ocalenie”.

W niedzielę rano przeanalizowałem prognozy pogody z których wynikało, że okienko pogodowe dogodne dla żeglugi na południe otworzy się wieczorem na kilkanaście godzin. Mieliśmy więc cały dzień na spontaniczny rekonesans w podgrupach.

Tomek odkrył w czasie swojej wędrówki muzeum artylerii morskiej, która jeszcze do niedawna była głównym gwarantem bezpieczeństwa wyspy i chroniła jej brzegów przed zagrożeniem ze wschodu a ja wypożyczyłem tandem od wielkiego szwedzkiego trolla i razem z Karoliną pojechaliśmy przed siebie. Niespodziewanie dotarliśmy do starego kamieniołomu zamienionego na obiekt rekreacyjny. Znaleźliśmy tam ścieżki rowerowe, wapienne jeziorko, galerię sztuki z restauracją i plażę z wojskowymi łóżkami koszarowymi. Okazało się, że kamieniołom Bungenäs mieści się na cyplu, z którego zachodniej strony jest wspaniałe kotwicowisko. Gdybyśmy mieli więcej czasu na pewno przestawilibyśmy tam nasz jacht. Cypel pełnił w przeszłości także funkcję obronną bo pełno tam było starych okopów i bunkrów oraz stanowisk artyleryjskich. Wszedłem do kilku z nich i wzdrygnąłem się na myśl o sytuacji, w której musiałyby zostać użyte. Po raz kolejny zdałem sobie sprawę, że mamy ogromne szczęście być pierwszym pokoleniem żyjącym bez lęku przed bombą atomową i atakiem sąsiadów.

Wieczorem pożeglowaliśmy dalej i do rana opłynęliśmy cały zachodni brzeg wyspy bogów. Nazwa „Gotlandia” w pełni oddaje urok tej mistycznej wyspy. Zatrzymaliśmy się w porciku Vändburg, by przeczekać kolejną dobę przewidywanych silnych wiatrów. Byłem w tej okolicy cztery lata temu w innym składzie Sputnik Team na pierwszym SPUTNIKU i bardzo spodobało mi się tutejsze wybrzeże, stworzone z wypłukanych przez fale wapiennych skał wysokich na kilka metrów. Są tu kamienne labirynty i małe zatoczki osłonięte wysokimi ścianami. W jednej z nich rozpaliliśmy wieczorem ognisko i spędziliśmy wspaniały wieczór przy gitarze i pełnym księżycu.

We wtorek planowaliśmy ruszać dalej, ale wiał silny przeciwny wiatr uniemożliwiający nam przepłynięcie wąskiego kanału portowego na żaglach. Musieliśmy poczekać do następnego dnia na zmianę kierunku wiatru lub wyjście w morze innego jachtu i skorzystanie z oferowanego holu. Dalej planujemy jeszcze tylko jeden przystanek na Bornholmie. Jeśli Neptun będzie łaskawy, do domu dotrzemy w najbliższy weekend.

Przygotowania do rejsu „Sputnikiem dookoła Ziemi” wspierają: Exalo Drilling S.A., Henri Lloyd, Crewsaver, Eljacht, Sail Servis, Etcetera i Miesięcznik Żagle.


Tekst: Mateusz Stodulski
Zdjęcia: Tomasz Kopcewicz, Karolina Pieniek

Korzystanie z serwisu oznacza zgodę na wykorzystywanie plików cookie, z których niektóre mogą być już zapisane w folderze przeglądarki. Nie pokazuj więcej tego powiadomienia